W Warszawie było tak, że pacjenci nie leżący w szpitalu mieli radio rano, zaś Ci leżący mieli po południu. Ja bym starała się to tak ustawić, by mieć rano. Ze względu na to, że to rak piersi nie wiem, czy namawiałabym kogoś do pracy- będzie naświetlana nie tylko piersi, ale skoro był zajęty jakiś węzeł to węzły regionalne chyba też. Mama może odczuwać ból, co z kolei może ją obciążać w trakcie pracy,.
Muszę przyznać, że słowo rak wywoływało u mnie nie dalej jak 8 miesięcy temu strach, przerażenie i skojarzenia: śmierć, wyrok. Teraz absolutnie tak nie sądzę i znam wiele przypadków osób, które w różnym stadium zaawansowania, z różnymi typami i rokowaniami żyją długo po diagnozie i leczeniu. Takie osoby o dziwo znalazły się w naszym otoczeniu, tu na forum i w innych miejscach, do których zaglądałam próbując zrozumieć sens tej diagnozy. Od razu dodam, że rak piersi jest jednym z najlepiej rokujących- po prostu jest dużo większy poziom wyleczenia niż w przypadku osób z rakiem płuc czy rakiem przełyku.
Poważnie rozważyłabym na miejscu Twojej Mamy sens jednoczesnego leczenia z pracą. Ona sama musi zadecydować, czy może sobie na to finansowo i zawodowo pozwolić, bo mimo wszystko argument "chcę być zdrowa" powinien być tu jednym z najważniejszych.
Dodam jeszcze, że moja Mama miała nieco większego guza, G1, czyste węzły i miała chemioterapię (ile Twoja Mama ma lat?). Uwierz mi, radioterapia to jest pryszcz przy chemii (tak myślę w przypadku raka piersi, w innych to wygląda inaczej, nie zamierzam porównywać). Mojej Mamie wyszły włosy, akurat ona może pozwolić sobie na siedzenie w domu, ale siedzenie z łysą, bolącą głową, gdzie pod ręką ma się drugiego chorującego i nie mogącego m. in. normalnie jeść, jest dosyć przygnębiająca. Mimo to moja Mama wie, po co się leczy i wie, dlaczego wypadły włosy. Nie po to, żeby się sąsiedzi patrzyli, ale po to, żeby była zdrowa. My wszyscy w domu ją w tym utwierdzamy i tylko dlatego jej stan psychiczny jest taki, a nie inny. Mama się ze swoim leczeniem pogodziła i oswoiła. Musisz ze swoją Mamą porozmawiać, uprzednio dowiadując się o tym, jak wygląda u Was radioterapia.
Mnie się wydaje, że nie ma co psioczyć na lekarzy tylko próbować się z nimi porozumieć. Ze strony pacjenta często wydaje się, że oni nic nie robią, ze strony lekarza wprost przeciwnie.
My się skupiamy tylko na czekaniu przed gabinetem i bezpośrednim kontakcie, oni mają oprócz tego jeszcze mnóstwo innych rzeczy do zrobienia.
No i musisz się nastawić, że życie mamy się zmieni i bardzo często trzeba będzie zrezygnować z wielu spraw albo je ograniczyć. Dopóki człowiek się dobrze czuje, to wydaje mu się, że nie ma na niego mocnych i grunt to chcieć. A jak potem leczenie da się we znaki, to i myślenie się zmienia i priorytety. Taka choroba :-)
Ja przeszłam raka piersi ponad 3 lata temu, równolegle z moją mamą (operacja w odstępie 2 tyg) i obserwowałam i u siebie i u mamy stopniowy zanik myślenia typu, że "ja to muszę zrobić". Pod koniec to już zupełnie nic nie musiałyśmy, oprócz rzeczy elementarnych czyli jeść... I po zastanowieniu stwierdzam, że właściwie tylko tyle.
Canon, masz w sobie wiele złości i żalu, co jest naturalną reakcją po rozpoznaniu raka u bliskiej osoby. Myślę jednak, że głównym źródłem Twoich emocji jest poczucie zagrożenia związane z diagnozą i rozpoczęciem leczenia.
Szpitale i procedury medyczne są stworzone po to by ratować zdrowie i życie pacjentów, w tym także Twojej Mamy. Tym właśnie zajmują się lekarze. Jeśli nawet w ośrodku onkologicznym są kolejki, to wyobraź sobie ilu pacjentów w danym dniu stawia się na podobne leczenie. Niestety, ale obserwujemy wzrost zachorowań na nowotwory złośliwe (nie tylko w Polsce). Ośrodki są przepełnione, ale mimo to każdego dnia zjawiają się w nich pacjenci z nadzieją na odzyskanie zdrowia.
I na tym teraz najlepiej, abyście się skupili. Wszystkie ręce na pokład! Najważniejsze jest leczenie. Jeśli Mama ma chodzić do pracy w trakcie naświetlań, to nie może to w żaden sposób kolidować z leczeniem. Zdrowie jest najważniejsze. Choroba szybko tego uczy. Wiele osób napisało Ci w tym wątku, że niekiedy to skutki uboczne naświetlań uniemożliwiają pracę. Tak po prostu jest.
Choroba nowotworowa jest chorobą przewlekłą, leczenie jest rozciągnięte w najlepszym wypadku na kilkanaście tygodni. Choć spotkasz osoby, u których trwało ono znacznie dłużej. Chcę jednak podkreślić, że najważniejsze jest to, aby starczyło Mamie sił i cierpliwości w tym czasie. Przeciwnik jest trudny, ale możliwy do pokonania.
Gazdo
każdemu wolno się wypowiedzieć
A swoja droga podziwiam z całym szacunkiem osoby leczące się i pracujące.
Dlaczego ja nie mam na tyle siły? "nooo"
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum