lopenka, ana7, dzięki dziewczyny i ogromne buziole dla Was.... to ważne mieć na kogo liczyć, wiedzieć ze zawsze znajdę tu bratnią lub siostrzaną duszę. Ciesze się że Was mam, bo w najbliższym środowisku czasami mam już wrażenie że co niektórzy są zmęczeni naszym problemem (mam tu na myśli oczywiście chorobę Taty). Nikt nie powiedział tego wprost, ale jeden z braci mamy dał nam to odczuć dość dosadnie izolując się od nas. Nawet Tata sam zauważył że co niektórzy nie kontaktują się z rodzicami juz tak często jak wtedy gdy jeszcze wszystko było ok. Przytoczę dokładne słowa Taty...."czyżby bali się że ich zaraże". Powiem szczerze, że coś w tym jest. Na początku wszyscy byli poruszeni do głębi chorobą Taty a teraz....tak jakby przywykli. Problem stał się dla nich czymś z czym da się żyć....kwestia przyzwyczajenia. Ale.........ja nie mogę przejść z tym do porządku dziennego. Dla mnie każdego dnia świadomość że Tata jest śmiertelnie chory jest przytłaczająca. Oczywiście....żyję a raczej staram się żyć normalnie. Każde wypowiadane przeze mnie zdanie nie dotyczy choroby Taty itd. Jednak nie mogę przywyknąc....nie chcę, bo przecież to mój Tata. Wiem....jest czasami bardzo niecierpliwy, nerwowy czasami despotyczny, rozdrażniony innym razem zamknięty w sobie, ale jaki by nie był to MÓJ TATA!!!!! Muszę Go zaakceptować jaki by nie był. Zniosę wszystko bo muszę, a przynajmniej będę się starała.
Nie odzywałam się kilka dni bo nic się nie działo poza małym incydentem tj. w minioną niedzielę rodzice pojechali na urodziny do kuzynki. Tam Tata dostał ataku padaczki. Przyjechało Pogotowie, podali zastrzyk i było ok. Tata doszedł do sibie już przed przyjazdem karetki.
Wiem że już to pisałam, ale ciesze się że Was mam!
U mojego taty dla odmiany pojawiały się tak duże ataki kaszlu, duszności że robił się przy tym granatowy , wywracał oczy i po prostu nie miał powietrza.Ale dawaliśmy rade i zawsze do nas wracał jak to tato zawsze mówił po takich atakach ,, już wróciłem" Wy też dacie rade bo jesteście razem .wspieracie się a co najważniejsze pomagacie sobie.U nas było to samo tylko ja ,siostra i mama ale tata chciał tylko nas i tak było do samego końca.A znajomi którzy tatę odwiedzali pytali tylko co tam i na co jesteś chory?Jakby tylko to chcieli wiedzieć.Więc nie martw się resztą najważniejsze że jesteście i tata ma Was przy sobie.Pozdrawiam i ściskam całuski dla Was i taty.
Rodzice dziś byli na wizycie w Poradni Onkologicznej. Morfologia jaką Tata zrobił dziś rano zdaniem Pani Onkolog jest ok. Ze względu na powiększający się (gołym okiem widać) guz na prawym obojczyku (węzły chłonne) Tata został skierowany na chemię. Jutro rano pierwszy wlew.
Międzyczasie Pani Onkolog weszła do drugiego pokoiku po recepty wtedy Mama weszła za nią pytać o Tarcevę, ale Pani Onkolog złapała mamę za rękie i powiedziała dosłownie "On umiera!!!!!". Mama powiedziała ze nie miała pojęcia jak powstrzymać się od płaczu, ale musiała bo Tata tak bardzo ucieszył się że będzie miał podaną chemię.
Czy ktoś może mi wytłumaczyć dlaczego podawana jest chemia??? Jakie jest w tej chwili jej zadanie??? Czy to normalne, że Tata codziennie ma brać RELANIUM???
Bardzo przepraszam za chaos z jakim napisałam ten post ale czuje się jakbym dostała dosłownie obuchem w łeb. Zwariowałam???
Wiedzy medycznej nie posiadam Moniko, żeby Ci odpowiedzieć na pytana, dotyczące chemii i leków.
Przesyłam wsparcie i obecność duchową, Pani Onkolog nie powinna chyba mówić tych słów tak nagle, bez wątpienia spadło to na Mamę w chwili kiedy najmniej się tego spodziewała.
dzięki dziewczyny i ogromne buziole dla Was.... to ważne mieć na kogo liczyć, wiedzieć ze zawsze znajdę tu bratnią lub siostrzaną duszę. Ciesze się że Was mam, bo w najbliższym środowisku czasami mam już wrażenie że co niektórzy są zmęczeni naszym problemem (mam tu na myśli oczywiście chorobę Taty). Nikt nie powiedział tego wprost, ale jeden z braci mamy dał nam to odczuć dość dosadnie izolując się od nas. Nawet Tata sam zauważył że co niektórzy nie kontaktują się z rodzicami juz tak często jak wtedy gdy jeszcze wszystko było ok. Przytoczę dokładne słowa Taty...."czyżby bali się że ich zaraże". Powiem szczerze, że coś w tym jest. Na początku wszyscy byli poruszeni do głębi chorobą Taty a teraz....tak jakby przywykli. Problem stał się dla nich czymś z czym da się żyć....kwestia przyzwyczajenia. Ale.........ja nie mogę przejść z tym do porządku dziennego. Dla mnie każdego dnia świadomość że Tata jest śmiertelnie chory jest przytłaczająca. Oczywiście....żyję a raczej staram się żyć normalnie. Każde wypowiadane przeze mnie zdanie nie dotyczy choroby Taty itd. Jednak nie mogę przywyknąc....nie chcę, bo przecież to mój Tata. Wiem....jest czasami bardzo niecierpliwy, nerwowy czasami despotyczny, rozdrażniony innym razem zamknięty w sobie, ale jaki by nie był to MÓJ TATA!!!!! Muszę Go zaakceptować jaki by nie był. Zniosę wszystko bo muszę, a przynajmniej będę się starała.
doskonale rozumiem kazde słowo ktore napisałas
u nas jest dokladnie identycznie
na pocz poruszenie i wspolczucie i odwiedziny co chwile a teraz
tel i czasem ktos zajrzy
Kochana trzymajcie sie jakos
jestem z Tobą !!
sciskam Cie bardzo mocno i przesylam duzo siły
Dziś Tata dostał wielką flachę chemi okręconej czarnym workiem. Narazie czuje się dobrze ale Pani Onkolog powiedziała Mamie, że Tata będzie się źle czuł i dlatego przepisała relanium i inne leki. Wróciły bóle głowy. Podobno guz w głowie się odnowił. Boże.........ile ja bym dała, żeby Go nie bolało, żeby nie cierpiał, żeby.....był zdrowy. Czasami chce mi się krzyczeć z tej bezsilności...drzeć....wrzeszczeć....
monika30 krzycz dziewczyno płacz nie możesz tłamsic tego w sobie to troszeczke ulży
Pamietaj że nadzieja umiera ostatnia .
Nie poddawaj sie jestes teraz potrzebna tacie i mamie równiez.
Trzymam za was kciuki bardzo bardzo mocno aby tatus lepiej sie poczuł.
Monika30 - to właśnie są sytuacje, kiedy się czuję bezradna. Tak bardzo chciałabym Ci jakoś pomóc... Słuchaj, do końca jest jakiś sens. Ważne są Twoje spotkania z ojcem, ważne, żeby on jeszcze - jak najdłużej czuł się szczęśliwy.
Przepraszam za moje słowa, ale juz sama nie wiem........
Czasami nie wiem już jak się nazywam....
Boję się. Wiem że i tak nie mogę pomóc Tacie, ulżyć Mu, przejąć choć odrobinę Jego cierpienia, a przecież On zrobiłby dla mnie wszystko....
A ja.... siedze i płaczę.... nie mogę sobie poradzić z tym ze to się naprawdę dzieje...
W pracy jestem nerwowa, wybuchowa. Podświadomie chyba odreagowuję stres... ale nie robię tego celowo. W głowie mi teraz całkiem co innego....
Nie przepraszaj.
Tak jest.
Rozumiem , że sie boisz, nikt nie wie tak naprawdę co nas czeka.
Jakie będzie jutro.
Liczy się ta chwila, teraz która trwa.
Nadzieja będzie zawsze.
Monisiu, jestem z Tobą.
Bardzo mocno.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum