Witam. Mam na imię Monika i chciałam krótko opisać chorobę mojego Dziadka oraz zadać kilka pytań.
Mój Dziadek ma 84 lata. Do zeszłego roku cieszył się fantastycznym zdrowiem, serce ma jak dzwon (pomimo tego, że 16 lat temu przeszedł ciężki zawał serca) i świetną pamięć. W dzieciństwie był moim towarzyszem zabaw - zastępował mi rodzeństwo (którego nie mam), rówieśników (z którymi nie do końca się dogadywałam). To z nim byłam pierwszy raz na meczu piłki nożnej! Mogłabym pisać i pisać, ale w skrócie - każdemu dziecku życzę takiego dziadka, jak mój.
Od 3 lat nie mieszkam już w rodzinnym domu z rodzicami oraz dziadkami, tak więc niestety nie mam możliwości przepisania wyników badań, treści wypisu ze szpitala czy podania szczegółów codzienności Dziadka od czasu choroby.
Dziadek jest osobą, która nigdy nie skarżyła się, gdy coś go bolało. Guz jelita grubego, którego ma musiał być naprawdę uciążliwy, skoro przyznał się, że ma problemy - podczas oddawania moczu, samoczynnie oddawał też kał.
Trafił do szpitala - diagnoza: rak jelita grubego. Decyzja - operacja, która swoją drogą przekładana była 3 razy (!), z czego Dziadka nikt o tym nie informował i czekał biedny, głodny i po środkach przeczyszczających, ale nikt do niego nie przyszedł - dopiero gdy zadzwonił do mojej mamy (swojej córki).
Gdy już doszło do operacji, guz nie został usunięty ze względu na fakt, iż był po prostu za duży. Zrobiono za to Dziadkowi stomię. Było to w marcu tego roku.
Po powrocie do domu Dziadek czuł się raz lepiej, raz gorzej - jednego razu praktycznie nie miał apetytu, pomieszały mu się smaki, np. banan był dla niego strasznie słodki, za to bardzo smakowała mu pepsi. Innego razu wsiadał do auta i jechał na działkę i pracował na niej - a to drabinę pomalował, a to podreperował stolik. Schudł bardzo i zmizerniał, ale ogólnie raczej czuł się dobrze niż źle. Gdy widziałam go miesiąc - półtora temu, udało mu się nawet pięknie przytyć!
W zeszłym tygodniu pojechałam do domu. Już z rozmów z mamą wiedziałam, że dziadek prawie nic nie je, że dużo śpi (taki był skutek uboczny leków), że strasznie schudł, że nie czyta już książek ani nie ogląda TV. Kiedy przyjechałam (w poniedziałek), chodził do łazienki, do kuchni na posiłki (gdy już się go zmusiło), sam jadł, rozmawiał z nami. Skarżył się na straszne bóle, więc została wezwana pielęgniarka z hospicjum (czasem też przychodzi doglądać Dziadka lekarz) i otrzymał lek sevredol. Fakt, że przestało go boleć, ale praktycznie przestał kontaktować i momentalnie zasypiał, np. podczas jedzenia, z łyżką w dłoni. Trzeba było kilka razy mówić do niego, żeby coś zrozumiał.
W piątek wróciłam do siebie. Z rozmów telefonicznych wynika, że dziadek jest nieobecny, nie pozwolił się w nocy położyć (spał na siedząco), nie chodzi (mama z babcią założyły mu pieluchę), nie je (mama wciska mu herbatę, zupę po kilka łyżeczek), ma problemy z pamięcią. Do jedzenia jest zniechęcony także tym, że coś zrobiło mu się w gardle i ciężko mu się przełyka (wg pielęgniarki dlatego, że jest tam sucho bo nic nie pije, ale zrobiło mu się to wcześniej, gdy jeszcze jadł). Lek został odstawiony, ale dziadek wciąż zachowuje się tak, jakby dalej go brał. Pielęgniarka zapisała coś przeciwbólowego dożylnego. Minęły już 2 doby, odkąd nie bierze tego leku, a wciąż jest taki sam. Wg lekarze, leku już w organizmie nie powinno być. Zastanawiamy się, czy to jakiś trwały skutek uboczny, czy dziwny, okrutny zbieg okoliczności i są to przerzuty do mózgu? Na wypisie ze szpitala wspomniane było o przerzutach do wątroby.
Czy można jakoś ulżyć w cierpieniu? Czy to oznacza, że koniec już jest blisko? I przede wszystkim zadaje sobie pytanie, skąd takie zachowanie, skoro lek został odstawiony...
Przepraszam, że tak się rozpisałam, ale musiałam to z siebie wyrzucić.
Najstraszniejsze jest to, że od tylu lat latamy w kosmos, a leku na raka wciąż nie ma.... |