tak mi strasznie....wczoraj poroniłam.... a mój chory Tata wybierał ubranka, dziś miał łzy w oczach, płaczę nad nim, sobą i nienarodzonym dzieckiem. Czy nie ma limitu cierpienia...........
anetaaneta, nie ma odpowiednich słów w tej chwili ... każde będą niezdarne, nieporadne. Mogę Cię tylko przytulić ...
kiedy dwa lata temu, niemal równocześnie zachorowali oboje rodzice, zaskoczyło mnie, że mogę aż tyle znieść. W takich sytuacjach dowiadujemy się o swojej sile.
Płacz, łzy dają ukojenie
anetaaneta -ciężko znaleźć słowa by dodać Ci otuchy.
Musisz być silna. Gdy coś się kończy, zaczyna się nowy etap. Nidgy nie wiadomo czy lepszy, czy gorszy po prostu inny.
Wydaje mi się ,ze los doświadcza ludzi, którzy są w stanie udzwignąć to brzemie. Dlatego trzymam kciuki, że niedługo zaświeci słońce na waszym niebie
Ściskam
Dziękuję za wszystkie rady i słowa otuchy- ja rzadko piszę, ale forum czytam kilka razy dziennie i wiele to dla mnie znaczy.
anetaaneta- bardzo mi przykro... nawet nie chcę się domyślać, co czujesz, mogę Cię tylko wirtualnie przytulić...
Zastanawiam się, czy jako rodzina chorego mogę się jakoś dostać do psychoonkologa w Centrum Onkologii przy Roentgena? Niestety u mnie takich specjalistów w mieście nie ma, są oczywiście psycholodzy, ale wolałabym pójść do kogoś bardziej doświadczonego.
Moją kondycję pogarsza fakt, że mam problemy z układem pokarmowym- mam incydenty bólowe, które niestety fatalnie wpływają na samopoczucie :( W styczniu robiłam TSH- w normie, w marcu były już nieprawidłowe :( Może to też tarczyca, muszę iść do endokrynologa, ale jakoś zawsze ciężko się zebrać. W czwartek mam badanie endoskopowe, rurka, czyli kolejna przyjemność... Liczę, że choć coś się wyjaśni, bo niestety bóle, jakie mam (ostatnio rzadko, ale) są nie do zniesienia :(
Witam, właściwie to nie potrafię, nie lubię o tym rozmawiać. Nawet z najbliższymi mi osobami nie umiem, od razu płaczę, denerwuję się i wściekam. Ale postanowiłam napisać o tym co czuję, a czuję ogromny żal, bezsilność i zwątpienie. Przeczytałam kilka wypowiedzi powyżej i się popłakałam, bo miała wrażenie jakbym czytała o sobie. Straciłam swoją osobowość, radość życia, poczucie humoru, nie potrafię nawiązywać znajomości, a tzw. przyjaciele odeszli na dalszy plan. Zamknęłam się w sobie, przed całym światem i czuje się bardzo samotna. Moja mama zachorowała 5 lat temu na raka trzonu macicy, miała operacje i naświetlania, już wtedy we mnie coś się zmieniło, coś pękło, posmutniałam na zawsze. W zeszłym roku w styczniu dowiedzieliśmy się o wznowie choroby, z przerzutami niestety licznymi. Mama miała tylko jedną chemie z zaplanowanych czterech. Organizm okazał się zbyt słaby i wyczerpany chorobą. od tego czasu tylko wizyty kontrolne i tylko jedna diagnoza. Szukaliśmy pomocy w kilku szpitalach i u wielu lekarzy, niestety wciąż to samo. 2 mce temu otrzymała 5 przeciwbólowych naświetlań. I znowu ból, bierze morfine w tabletkach ale zauważam, że znowu trzeba będzie zwiększyć dawkę. Mieszkam z mamą i nie radzę sobie już z tym wszystkim, nie mogę już patrzec na to jak ona cierpi. Mama jest strasznie nerwowa, rozdrażniona, ostatnio ma zaniki pamięci, coś jej się wydaje, mówi jakieś irracjonalne rzeczy.Nie wiem co się z nią dzieje. Kocham ją ponad wszystko ale nie mam już cierpliwości. Przepraszam że się tak rozpisałam ale wiem, że znajdę tu zrozumienie.
Moja kuzynka 3 tyg . przed terminem porodu dowiedziała się , że nosi w sobie martwe dziecko ; (, wcześniej natomiast praktycznie z roku na rok zmarła jej mama ( chorowała na nowotwór ) , później zaś dziadek , który także cierpiał na raka . Kiedy dowiadujemy się o chorobie bliskich nic się nie liczy oprócz tego by wyzdrowieli , jednak nie zawsze los jest tak łaskawy .... Teraz na raka piersi choruje moja babcia , która dziś wzięła pierwszą chemie . Wiem co czujesz , Trzymaj Się . Pozdrawiam ...
Przepraszam że się tak rozpisałam ale wiem, że znajdę tu zrozumienie.
wiesz olka55 mam wrażenie, że ktoś, kogo nie dotkneła bezpośrednio czy pośrednio choroba nowotworowa, nie zrozumie tego co czujemy. Moi znajomi współczują, uśmiechają się ... ale do końca nie rozumieją mojego lęku i troski. To bardzo ważne aby mieć miejsce i ludzi, gdzie i z którymi można rozmawiać wprost o tym co myślę i czuję.
olaczek dziękuję że mi odpisałaś, dobrze jest wiedzieć, że są osoby, które czują podobnie jak ja. Masz rację kto tego nie przeżywa lub nie przeżył tak na prawde nie rozumie co dzieje się w naszych głowach,tego ze pęka nam serce . Czasami myślę, że jestem egoistką, że rozczulam się nad sobą a przecież to moja mama cierpi tak na prawde i fizycznie i psychicznie. Ale też uświadamiam sobie zaraz potem, że całe moje życie toczy się wokół niej i jej choroby, myślę głównie o niej, wszystko co robię robię z mysla o niej. Boję się zostawić ją samą w domu, że kiedy wrócę ....
Boję się zostawić ją samą w domu, że kiedy wrócę ....
Oj wiem co czujesz. My przy tacie mamy dyżury. Cały wolny czas spędzam w domu rodzinnym a w swoim tylko śpię. Wszystko jest podporządkowane chorobie.
olka55 napisał/a:
Mama jest strasznie nerwowa, rozdrażniona, ostatnio ma zaniki pamięci, coś jej się wydaje, mówi jakieś irracjonalne rzeczy.Nie wiem co się z nią dzieje.
Trzeba zacisnąć zęby i udawać , że jest OK przy chorym. Ale gdy nie widzi powinno się wyrzucić to z siebie, płakać , krzyczeć itp. To nie Twoja mama się zmieniła tylko ta choroba nią steruje.
olka55 napisał/a:
Czasami myślę, że jestem egoistką, że rozczulam się nad sobą a przecież to moja mama cierpi tak na prawde i fizycznie i psychicznie.
Nie Jesteś egoistką. Chorzy odczuwaja to inaczej od nas ich rodzin. Zdrowy człowiek na pewno nie umie sobie wyorazić ich bólu fizycznego ale psycicznie to jest choroba całej rodziny.
Mnie bardzo denewuje zwroty typu: "Twój tata taki chory a Ty się tak trzymasz"itp. Wydaje mi się ,że sugerują wtedy, że nie przejmuję się tą sytuacją, W pracy i kontaktach z innym ludzmi nie robię z siebie sierotki Marysi, nie opowiadam każdemu o przebiegu choroby taty. Funkcjonuje normalnie w społeczeństwie. Przecież na czole nie mam wypisane "mój tata ma raka" by domagać się jakiejś taryfy ulgowej. Chorobę przerżywam bardzo ale rozklejam się w samotności, rzadziej przy mężu. Nawet przy mamie sporadycznie uronie łzy bo sama sobie ledwo radzi z tą sytuacją więc musi mieć we mnie oparcie.
Macie rację, tu nie ma mowy o egoiźmie! To ogromny dramat dla całej rodziny, i trzeba gdzieś, komus sie wyżalić, choćby tylko w małym stopniu- inaczej można zwariować, albo odbije się to na zdrowiu fizycznym. Ja straciłam ciażę- oczywiście nie odważę się powiedzieć, że to z powodu choroby mojego taty ale długotrwałe życie w takim napięciu, nerwach i z ponurymi myślami musi odcisnąć piętno. I dlatego wzięłam 2 tygodnie wolnego, choć w pracy zawierucha, bo jeśli nie zadbam o siebie- to skąd wezmę siły, by zadbać o tate? A płaczę sobie w wannie, żeby córki nie słyszały albo biorę psa do lasu i tam nikomu nie przeszkadzam.Pozdrawiam wszystkich, życzę Wam i sobie siły
Aneta
Czasami mam wrażenie, że zwariuje, że dłużej nie wytrzymam. Płaczę wieczorami, nawet już nie przy mężu. Nie chcę żeby i on się denerwował. Są dni kiedy wydaje mi się, że wypłakałam już wszystkie łzy, że więcej nie mogę. Ale na samą myśl, że strace kogoś tak bardzo mi bliskiego jak mama same cisną się do oczu. I tak walczę z własnymi emocjami już prawie 1,5 roku. W tym czasie wyszłam za mąż, ślub zaplanowaliśmy zanim dowiedzieliśmy się o nawrocie choroby. To były trudne chwile ale mama tak bardzo chciała być na naszym ślubie, że znalazła w sobie tyle siły aby zostać na weselu do rana. Zadziwiła dosłownie wszystkich, nie dała po sobie poznać jak bardzo cierpi. Bardzo ją podziwiam.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum