bezsilność, strach, lęki i depresja, sny na jawie i ciągłe budzenie się że to dzisiaj jest ten smutny dzień, dla mnie okropny- dzień pogrzebu a był 25go stycznia. Nie mam ochoty na nic, brak mi chęci do działania, życia, nie chce mi się myśleć nawet o pracy. Nie mam ochoty spakować ubrań taty z szaf, śpię na jego łóżku, oglądam zdjęcia, płaczę...
Mineło 10 dni jak Tauś nie żyje, chcę teraz nadrobić wspomnienia, czas którego On już nie ma czuję się strasznie.
Ciągle mnie dręczy myśl- dlaczego On nie chodził do specjalistów jak bolał go brzuch, przecież wcześniej może byłaby szansa zatrzymania tej paskudnej choroby...pochodził z długowiecznej rodziny- przecież powinien dożyć przynajmniej lat 90-ciu!!! Ciągle nie rozumiem, dlaczego to wlaśnie jego spotkało i tak szybko z normalnego aktywnego człowieka zrobił się wrak i koniec nastał.... ciagle pęka mi serce, jestem przybita. Sama musiałam za wszystkim latać jeśli chodzi o pogrzeb, Mama się rozchorowała , później sprawy urzędowe, i reszta i mnie wirus grypy dopadł...nawet nie mam czasu się kurować, ciągle chodzę po domu, to palę w piecu, zajmuję się zwierzętami i nie wiem co mam ze sobą zrobić. Myśl że moja Mama tu sama zostanie 170km ode mnie przeraża mnie. Jednego rodzica straciłam, czuję się z tym bardzo bardzo okropnie... Ile mi czasu potrzeba by się otrząsnąć, stanąć na nogi, myśleć o pracy, o własnej rodzinie jaką mam...emocje dopiero po wszystkim zaczynają się ujawniać....to wszystko takie smutne...