Historia choroby i śmierci Mojego Taty rak wpustu żołądka
Witam, czytam to forum już od roku, jednak nie miałam nigdy odwagi napisać tutaj, piszę teraz, choć wiem że mogłam wcześniej. Chciałam przedstawić historię choroby i śmierci mojego taty, nie wiem czego oczekuje od Was, ale czuję ogromną potrzebę tutaj o tym napisać.
Rok temu w czerwcu zdiagnozowano u mojego Taty (84 lata) nowotwór złośliwy wpustu żołądka, była przeprowadzona radioterapia, niestety we wrześniu okazało się że są przerzuty, robili mu TK co 3 miesiące, po czym w kwietniu powiedzieli że nie mają już jak pomóc bo są przerzuty do węzłów chłonnych, chociaż sam guz się zmniejszył. Od kwietnia był pod opieką hospicjum (domowego), trochę schudł i stracił apetyt ale trzymał się dobrze, bo jeździł autem, uprawiał działkę i chodził z psem. W maju zasłabł na działce, trafił na pogotowie, okazało się że hemoglobina wynosiła 7 i niedobór sodu, uzupełnili sód, trochę się polepszyło, chociaż pojawiły się wymioty (taki śluz). Na początku czerwca stan się poprawił znów odzyskał siły i jakby wracał do zdrowia. Niestety 21 czerwca (czwartek) poczuł się słabo - duszności, lekarz z hospicjum zrobił badania krwi okazało się że hemoglobina wynosi 6,2 więc zabrali go na przetoczenie krwi, w szpitalu przed przetoczeniem 2 razy zasłabł i miał krwotok z dolnych dróg. Następnego dnia przetoczyli mu krew i dostał kroplówki. W sobotę miał incydent nagłego spadku ciśnienia i było przejściowe niedotlenienie mózgu, do niedzieli majaczył, miał omamy i trochę zatracił świadomość, ale fizycznie się poprawiło, w poniedziałek wszystkie te zaburzenia minęły, stan się bardzo poprawił, wyniki krwi w normie (oprócz małopłytkowości), dostał apetytu i koloryt skóry się poprawił, nawet siadał sam i chciał wstawać. Jeszcze w poniedziałek postanowili mu w szpitalu zrobić gastroskopie czy guz nie krwawi (jak się później okazało lekarze z hospicjum się bardzo zdziwili dlaczego zdecydowali się na gastroskopie u pacjenta z małopłytkowością i w stanie paliatywnym), wynik gastroskopii - brak nacieków i krwawień z guza. Po gastroskopii stan Taty się pogorszył, osłabł, od wtorku rana nastąpiły krwawienia (przez odbyt), praktycznie co 30min, nie nadąrzałyśmy zmieniać z mamą pampersów, tata drastycznie osłabł, krawienia skończyły się koło popołudnia, walczyłyśmy z mamą o to by przetoczyli krew, skoro tyle stracił krwi (jeden lekarz chciał przetoczyć, drugi nie), w końcu powiedzieli że na środę załatwią. Tata we wtorek wieczorem już był bardzo słaby, był świadomy, ale prawie cały czas spał, dostawał morfine bo bardzo go żołądek bolał. W środę rano było jeszcze gorzej, budził się jedynie na pare sekund, odpowiadał półsłówkami i zasypiał, dostawał cały czas morfinę i coś na sen bo był taki niespokojny, miał nerwobóle w rękach i nogach. Wiedziałyśmy z mamą że umiera, wezwałyśmy księdza. Żaden lekarz nie chciał przyjść jedynie zlecali leki przez pielęgniarki. Rano też przestały pracować nerki, pogłębił się oddech, Tata oddychał przeponą bardzo mocno. Lekarze cały czas zlecali kroplówki. Popołudniu oddech się bardzo spłycił i tata oddychał przez usta, miał otwarte oczy, ale tylko białka było widać, cały czas był na morfinie. Zarówno rano jak i popołudniu dostał normalnie wszystkie leki dożylnie i znów kolejne kroplówki, byłam u lekarza spytać czy to konieczne skoro on też wiedział że Tata umiera, powiedział że kroplówka "ma sobie lecieć" żeby się nie odwodnił. Dostał w ten dzień chyba 4 duże kroplówki. Wieczorem już było bardzo źle, jak odkaszlywał to w ustach pojawiła się krew z żołądka, oddychał płytko i słychać było przy każdym oddechu bulgot, widać było że tata walczy o każdy oddech. Jak przykładałam rękę na serce to czułam aż takie jakby ocieranie serca. Pielęgniarki i lekarz odmawiały odłączenia od kroplówki, w końcu się zdenerwowałam i o godz. 18 zakręciłam i odpiełam od wenflonu okroplówkę. Tata bardzo walczył o każdy oddech, aż w końcu zaczął oddychać bardzo płytko i głośno, widziałam że się dusi, policzki mu się nadymywały i próbował nabierać powietrze, trwało to jakieś 30minut i z czasem coraz rzadziej próbował brać oddech - tak jakby nie było w powietrzu tlenu i jak już myślałyśmy z mamą że już to był ostatni oddech to jeszcze tak co pół minuty próbował wciągnąć powietrze, ale sę nie dało. Tata zmarł koło godziny 20.
Przepraszam że opisałam to tak bardzo szczegółowo,
ale mam wiele pytań i niepewności, przede wszystkim, czy tak powinno wyglądać umieranie ? Bo dla mnie to Tata konał, a nie umierał, byłam również przy śmierci mojej babci (też nowotwór) i jej oddech poprostu zwalniał i zasnęła sobie w spokoju.
Czy jest to możliwe że tata cierpiał ? chociaż był cały czas na morfinie ? bo praktycznie ostatnie 24h cały czas wzywał moją mamę, i nawet na pare godzin również wzywał, to były takie błagalne wzywania
Czy tata się bardzo męczył? bo mi się wydaje że bardzo
Czy dało się jakoś złagodzić jeszcze ten proces umierania?
Dlaczego nie odłączyli tych kroplówek?
Czy ta gastroskopia mogła spowodować te krwotoki?
Czy tata wiedział że byłyśmy cały czas przy nim i czy nas słyszał ?
Dlaczego tak się dusił i tak konał?
Czy tak długo walczył te ostatnie godziny już ledwo oddychając dlatego że miał silne i zdrowe serce ( Tata był 20lat zawodowym kolarzem)
Bardzo Was przepraszam że tyle napisałam i za błędy ale piszę to nie mogąc opanować się od płaczu, Tato zmarł prawie tydzień temu a ja nie mogę się dalej pozbierać, ciągle widzę to jak cierpiał, dlatego tyle pytań zadaje, mam nadzieję że znajdzie się ktoś kto mi pomoże, kto coś odpowie i mam nadzieje że nikt nie ma mi za złe że tak to opisałam, ale jestem dalej roztrzęsiona i nie wiem co robić.
Ludzie umierają różnie. W sytuacji Twojego Taty raczej niepotrzebnie podawane były kroplówki, chociaż rozumiem motywację lekarzy - prawdopodobnie uznali stan Twojego Taty nie za agonię, tylko za powikłanie sporej niedokrwistości (może wyglądać podobnie) i dlatego starali się "utrzymać" Tatę w formie pozwalającej na transport do szpitala i toczenie krwi (jak piszesz - miało być następnego dnia).
Myślę, że podawana morfina spowodowała, że Tata nie cierpiał, choć dla ludzi będących obok - mogło to tak wyglądać. Na pewno był dobrze zaopatrzony przeciwbólowo, a działanie sedatywne morfiny spowodowało, że Tata nie był zupełnie świadomy tego, co się dzieje. Błagalne, jak piszesz, wzywanie Mamy mogło wynikać z tego, że podczas podawania morfiny artykulacja słów może być "zamazana", intonacja głosu również może nie być taka, do jakiej byliście przyzwyczajeni. Wołanie Mamy nie musiało więc być "błagalne", ale na pewno znaczyło, że Tata chce mieć Mamę przy sobie. Jeśli była - spełniliście Taty życzenie i nie musicie mieć wyrzutów sumienia.
Myślę, ze gastroskopia nie była przyczyną krwawień. Nie załączasz żadnych badań, więc nie umiem powiedzieć, czy coś oprócz małopłytkowości mogło spowodować krwawienia. Najprawdopodobniej przyczyną była niewydolność wątroby i związane z nią zaburzenia produkcji czynników krzepnięcia krwi. Niewydolność wielonarządowa to najczęstsza bezpośrednia przyczyna śmierci chorego na nowotwór.
Na pytanie "Czy Tata bardzo się męczył?" jest mi trudno odpowiedzieć. Z Twojego opisu wnioskuję, że agonia przebiegała dość spokojnie. Ja wiem - łatwo mi to pisać, bo nie widziałam na własne oczy umierania Twojego Taty. Nie wydaje mi się, zeby Tata się dusił. Bulgoczący oddech, który opisujesz często towarzyszy umieraniu i nie świadczy o tym, ze chory się dusi, tylko o tym, że zalegająca wydzielina przestaje mu przeszkadzać (świadomy człowiek odruchowo by zakaszlał) i nie powoduje cierpień chorego.
Proces umierania można złagodzić podając leki sedatywne, czyli wyciszające. Wtedy chory (sztucznie) zasypia i umiera we śnie. Jednak tylko niektórzy chorzy decydują się świadomie na ten sposób odejścia. Ty znałaś najlepiej swojego Tatę - Ty możesz sobie odpowiedzieć na pytanie, czy chciałby, aby proces śmierci odbywał się niejako "poza nim".
Myślę, że masz rację pisząc, że umieranie trwało dłużej, ze względu na zdrowe, silne serce Taty. Ale pamiętaj: to, że trwało dłużej - nie znaczy, że było dużo trudniejsze. Z tego, co piszesz - Tata długie okresy był w śpiączce i nie czuł tego, że umieranie jest "przedłużone". Na pewno wiedział, że jesteście przy nim i na pewno do końca Was słyszał.
Zrobiłaś wtedy kilka bardzo ważnych i potrzebnych rzeczy: 1. zachowałaś przytomność umysłu panując (fantastycznie!) do końca nad sytuacją pod względem merytorycznym, pomimo koszmarnie trudnych emocji, które Tobą targały; 2. byłaś wsparciem dla Mamy, przypuszczam, że ona "trzymała się" znacznie gorzej; 3. odłączyłaś kroplówkę, zapobiegając obrzękowi płuc u Taty i tym samym znacznie zmniejszając jego potencjalne cierpienia; 4. nie piszesz już o tym, ale śmiem przypuszczać, że po odejściu Taty stanęłaś na wysokości zadania załatwiając wszelkie formalności i dlatego dopiero teraz znalazłaś czas, żeby zająć się swoim żalem i bólem.
c_cicinio, z całą odpowiedzialnością mogę Cię zapewnić o jednym: Wasze cierpienie (Twoje i Mamy) było większe niż cierpienie Tatusia. Co więcej - Wasze cierpienie trwa nadal i sporo czasu minie, zanim się wyciszy. Mogę Ci poradzić tylko tyle, żebyś spróbowała spojrzeć na ten trudny okres umierania Taty nie jak na jego niewyobrażalne cierpienie, tylko jak dłuższy i może trudniejszy niż u innych umierających proces przechodzenia na drugą stronę. I pamiętaj - dla Taty nadszedł czas odpoczynku i niezależnie od tego, co było - nigdy już cierpieć nie będzie.
c_cicinio, fantastyczna córko swojego Taty - pozdrawiam Cię serdecznie.
_________________ "Zobaczyć świat w ziarenku piasku, Niebiosa w jednym kwiecie z lasu. W ściśniętej dłoni zamknąć bezmiar, W godzinie - nieskończoność czasu." - William Blake -
po pierwsze powiem Ci tak. bardzo dobrze że napisałaś.... to bardzo pomaga.... hmmm wiesz co? moja mama też miała nowotwór, i też dostawała morfinę. no z tego co widziałam to tak sobie działała. u Twojeo Taty było pewnie podobnie. wiesz. każdy człowiek umiera troszkę inaczej ciężko powiedzieć czy bardzo cierpiał....
wiesz co, na mój zdrowy, kobiecy rozum to niestety człowiek z nowotworem, i to jeszcze z przerzutami cierpi no-nie oszukujmy się. nowotwór to nie jest wylew czy zawał. często po zawale umierasz odrazu a tu? niestety. ale myślę że bardzo nie cierpiał.... o wiesz co? pomyśl tak jak ja teraz o swojej mamie "przynajmniej już się nie męczy, nie cierpi...." o. pozdrawiam Ciebie gorąco :*
_________________ Będę pamiętać, dopóki bić będzie moje serce
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum