Witam
dzisiaj mija 11. rocznica operacji mojej siostry. Mam nadzieję, że mogę mówić o wygranej walce, gdyż od ostatniej radioterapii, tj w 1999 roku, wyniki badań siostry są bardzo dobre, a ona jest w doskonałej formie. 2 lata temu przeszła operację odtworzenia piersi. Obecnie ma 46 lat.
Wszystko się zaczęło w roku 1997. Siostra wyczuła sobie guzek w prawej piersi. Guzek był umiejscowiony wyjątkowo blisko pachy. Poszła do swojej pani ginekolog, która badała jej piersi przy każdej wizycie, a pani doktor powiedziała, że to 'powiększony węzełek' i nie należy się tym zbytnio przejmować. Niemniej skierowała siostrę na USG. Lekarz wykonujący USG nie stwierdził niczego niepokojącego, a w opis badania brzmiał '... w dole pachowym niepowiększony węzeł chłonny...'. Siostra, jak to miała w zwyczaju, wpadła w wir swoich zajęć i nim się wszyscy zorientowaliśmy minął rok. Guz się znacznie zwiększył, a pewnego ranka siostra obudziła się z ogromnie powiększonymi węzłami pod pachą. Natychmiast obie pobiegłyśmy do prywatnego Centrum Onkoklogicznego. Lekarz - doświadczony onkolog- nie miał złudzeń. Od razu postawił diagnozę: rak piersi. Następne dni były chaotyczne i pamiętam je jak przez mgłę. Dalsze badania, markery kilkukrotnie przewyższające maksymalnę wartość, wizyty u lekarzy i w końcu operacja. Po operacji badanie histopatologiczne, które potwierdziło złośliwy nowotwór (carcinoma) piersi i zajęcie 5 węzłów pachowych. Pamiętam rozmowy z lekarzami, którzy dawali siostrze najwyżej 3 lata życia. A ona była kompletnie załamana psychicznie. Nie chciała jeść, pić, rozmawiać. Na szczęście (dziś to wiem) trafiła na wspaniałego i doświadczonego lekarza onkologa, który pewnego dnia zaprosił mnie i naszą mamę do swojego gabinetu i powiedział:
'zbyt długo pracuję z pacjentami chorymi na raka i zbyt dużo widziałem, żeby kogokolwiek przekreślać. Nie wiem ile lat zostało pacjentce, ale wiem, że MUSICIE postawić ją psychicznie. Ona musi uwierzyć, że wyzdrowieje, by móc rozpocząć prawdziwą walkę z chorobą. I chociaż jestem z natury sceptykiem, to zbyt wiele razy pacjenci udowodnili mi, że wiara czyni cuda'.
Próbowałyśmy z mamą namówić siostrę na wizytę u psychologa, ale nie chciała wychodzić z domu. Przeszkadzało jej wszystko. Próbowałyśmy podsuwać jej różnego rodzaju książki, ale lektura typu 'jak pokonać raka' czy 'uzrawiająca magia czegoś tam' nie trafiała do niej. Nie tylko była sceptyczna co do zawartych w takich książkach treści, ale też twierdziła, że każdy człowiek jest inny i nie można napisać książki dla wszystkich, a poza tym te są pewnie kierowane do ludzi, którzy mają jeszcze sznase, a ona już praktycznie nie.
Wpadłam na pomysł i udałam się do zespołu psychologów, którzy prowadzili treningi/terapie dla pacjentów chorych na nowotwory. Ubłagałam ich, żeby napisali broszurę dla mojej siostry. W końcu się zgodzili. 1000 zł nie było bagatelną kwotą, jak na moją - studencką wówczas- kieszeń, ale trochę oszczędności z udzielanych korepetycji, trochę pomogła mama i się udało. Przeprowadzono ze mną krótką ankietę (moja siostra pewnie by się na to nie zgodziła) w stylu: ile siostra ma lat, kim jest z zawodu, jaki typ nowotworu, w jakim stadium, jakie leczenie, czy ma dzieci, czy jest wierząca itd... i po 3 tygodniach odebrałam skrypt. Nie chcę się rozpisywać na temat tej książki/skryptu ale była opracowana naprawdę dobrze. Były tam ćwiczenia, proste metody jak sobie radzić ze stresem, ze stanami lękowymi. Opierała się na prostych technikach NLP, przytaczała sporo przykładów ludzi, którzy wyszli z bardzo zaawansowanych chorób nowotworowych, co robić w lepsze dni, a co w gorsze. To była strategia przygotowania psychiki do prawdziwej walki, podana krok po korku i napisana dla kogoś takiego jak moja siostra.
Z wielką ulgą patrzyłam jak siostra zaczyna przeglądać skrypt, następnie czytać z zainteresowaniem, by w końcu praktycznie się z nim nie rozstawać. I nie rozstaje się z nim do dziś. Ten skrypt, to był cud.
Później była chemioterapia w kilku cyklach, a następnie radioterapia. Siostra przeszła je całkiem spokojnie. Owszem była wycieńczona, sporo schudła, a duch walki jej nie opuszczał. Dzisiaj czuje się znakomicie.
Pięć lat temu również na raka piersi zachorowała jej koleżanka. Siostra zrobiła jej taki sam prezent jak podczas jej choroby ja jej zrobiłam. Marzena ma się dobrze i mam nadzieję, że tak posotanie.
Piszę to wszystko, ponieważ jestem coś winna światu. Udało mi się przyczynić do uratowania siostry i Wam wszystkim i Waszym bliskim życzę takich samych rezultatów. Pamiętajcie, że kondycja psychiczna, wiara, optymizm i chęc do walki mają tu ogromne i kluczowe znaczenie, a nie zawsze można samemu sobie poradzić ze swoją psychiką. Przykładem jest moja siostra, osoba stanowcza i silna psychicznie, która w obliczu choroby utraciła cały swój impet i stała się kompletnie bezradną istotą. Pamiętajcie, że na każdego załamanego jest jakiś sposób. Trzeba tylko dobrze pokombinować.
Pozdrawiam!