Chciałam przedstawić historię choroby mojej Mamy. Uważam, że jest ona warta opowiedzenia, nie tylko, dlatego, że Mama była osobą niezwykłą i jej walka była naprawdę heroiczna, ale być może ktoś znajdzie w niej dla siebie inspirację i wolę walki o każdy dzień. Bo warto…..
Mama zgłosiła się na rutynowe badania usg jamy brzusznej w listopadzie 2015 roku. Badanie wykazało zmianę, wielkości ok 10 cm na ogonie trzustki. Poziom markeru CA 19-9 wynosił 600. W styczniu zgłosiliśmy się na prywatną wizytę do prof. AB ze Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie. Ten stwierdził, że zmianę trzeba wyciąć i wyznaczył termin operacji na marzec (!). Przestraszyliśmy się,bo dla nas ten termin był zbyt odległy. Po niewielkiej interwencji udało się termin przesunąć na połowę stycznia. Zabieg został wykonany laparoskopowo. Została wycięta spora część trzustki wraz ze śledzioną i żyłą żołądkową. Niestety histopatologia wykazała, że był to gruczolakorak o bardzo wysokiej złośliwości, a komórki nowotworowe były widoczny na linii cięcia. Podjęto decyzje o dalszym leczeniu, które po różnych perypetiach, zdecydowaliśmy się kontynuować w Szpitalu im. Św. Łukasza w Tarnowie. TO była słuszna decyzja…
Leczenie rozpoczęliśmy od chemioterapii gemcytabiną (Gemzar), która później przez jakiś czas była wspomagana radioterapią. W maju, jeszcze w trakcie leczenia zrobiliśmy badania kontrolne PET. Ulga jaką wszyscy poczuliśmy była nie do opisania….CZYSTO!!! Leczenie całkowicie zakończyliśmy w lipcu.
W międzyczasie w Newsweek’u przeczytaliśmy artykuł o profesorze z Niemiec, który specjalizuje się w immunoterapii nowotworów układu pokarmowego – głównie trzustki. Produkuje dla swoich pacjentów szczepionki dendryczne z ich krwi, których zadaniem jest obniżenie ryzyka nawrotu nowotworu nawet o 30 %. Szybko zorganizowaliśmy wizytę i już w sierpniu mama dostała szczepionkę.
We wrześniu badania kontrolne – markery niestety podwyższone. Znowu badania PET. To wykazało niewielkie guzy na trzustce, w jelitach i na płucu. Kolejna seria chemioterapii okazała się niezbędna. W Tarnowie nie bardzo wiedzieli jak nam pomóc, więc „wylądowaliśmy” w klinice w Otwocku. Tam mama otrzymywała lek Folfirinox. Jest to leczenie bardzo agresywne i bardzo toksyczne, ale mama znosiła je dzielnie. Nie trzymaliśmy się jednak dokładnie schematu leczenia, ze względu na niski poziom neutrocytów, który był skutkiem tek właśnie chemioterapii. W drugiej połowie grudnia mama zaczęła mieć wzdęty brzuch i bóle w jego okolicy. W rezultacie na początku stycznia musiała poddać się kolejnej operacji, gdyż okazało się, że w jelicie zrobił się zator zagrażający jej życiu. Operacja się udała, mama miała założona kolostomię. Jednak zaraz po zabiegu chirurg powiedział nam, że nowotwór jest bardzo rozsiany i nie widzi on sensu dalszego leczenia, bo to tylko niepotrzebnie przedłuży cierpienie pacjentki. Zapytaliśmy się, czy mama jest w stanie jeszcze brać chemie. Powiedział, że tak. Organizm da radę.
Po wcześniejszej konsultacji z innym lekarzem – radiologiem R. – wiedzieliśmy, że jest skuteczny lek, na nowotwór trzustki – Abraxane. Problem tylko polegał na tym, że nie jest on znany lekarzom, bo w Polsce pojawił się stosunkowo niedawno. Na szczęście trafiliśmy na lekarzy, którzy po prostu chcieli nam pomóc i zdobyli wiedzę na ten temat. Tak więc, po uzyskaniu zgody na podanie tego leku i opłaceniu jego kosztu mama rozpoczęła kolejny cykl chemii, przy markerach na poziomie 3000.
Leczenie znosiła naprawdę bardzo dobrze. Zawsze była osobą bardzo aktywną, więc wróciła do biegania i siłowni (!). Po niecałych trzech miesiącach leczenia pozytywny SZOK – markery wynosil 396!!! Aż lekarze przecierali oczy ze zdumienia i cieszyli się razem z nami. Poziom markerów systematycznie spadał a mama czuła się świetnie.
10 lipca 2017 zrobiła sobie znowu badania krwi. Wynik wytrącił nas z równowagi. Poziom markeru wzrósł niemal trzykrotnie. Z 200 na ponad 700. Tomografia wykazała guz przy żoładku wielkości ok 6 cm. W związku z tym lekarze nie widzieli sensu dalszego podawania Abraxanu i rozłożyli ręce. Wykonaliśmy telefon do profesora z Niemiec, u którego mama brała szczepionkę rok wcześniej. Na pytanie czy pojawiło się cokolwiek nowego, co mogłoby pomóc odpowiedział : TAK. Nie zastanawiając się, pojechaliśmy tam. Przez 2 miesiące mama otrzymywała Opdivo. Jest to lek z grupy immunoterapeutyków, który jest w Polsce zarejestrowany, ale na czerniaka. Tylko w niewielu krajach jest podawany na raka trzustki. Wydawało się, że leczenie działa, bo mama czuła się dobrze, co jest rzadkie przy tak szybko postępującej chorobie. Podobno jest on skuteczny, mamie jednak nie pomógł…
Problemy zaczęły się we wrześniu. Mama zaczynała mieć bardzo silne anemie, w wyniku, czego mniej więcej, co 2-3 tygodnie musiała chodzić do szpitala na podawanie krwi i czuła się coraz gorzej. Miała problemy z przełykaniem, a w połowie grudnia w ogóle już przestała jeść. Myślę, że wiedziała, że powoli zbliża się koniec jej walki. Wszystkich nas dzielnie na to przygotowywała od jakiegoś czasu. Ale człowiek nigdy nie jest gotowy…
29 grudnia jej walka się skończyła, ale moim zdaniem mama i tak wygrała. Wygrała swoją siłą, którą zaskakiwała najbardziej doświadczonych lekarzy, zmieniła patrzenie na życie wielu osób, a już na pewno moje. Ludzie mówią, że wszystko dzieje się po coś. Wydaje mi się, że nigdy nie byłabym w stanie tak docenić woli życia i radości z niego, gdyby nie to, co pokazała mi przez 2 lata swojej walki moja mama. Za to będę jej wdzięczna do końca życia i tego będę uczyć moje dzieci.
Opisałam tę historię, bo być może pomoże ona komuś. Gdyby ktoś potrzebował informacji na temat lekarzy, których mieliśmy przyjemność (mniejszą lub większą) spotkać na naszej drodze to służę pomocą. Bo wiem, że człowiek będąc w sytuacji takiej, w jakiej myśmy byli szuka jakiejkolwiek informacji….
Nie będę zaglądać na to forum. Jeżeli ktoś ma jakieś pytania, to proszę pisać na adres
effka123@interia.pl