Witam Wszystkich serdecznie
Od jakiegoś roku nurtuje mnie pewien problem. Ale może od początku.
Otóż, w ubiegłe Święta, pod choinkę sprezentowałam mężowi fajkę. Jako że wiedziałam, że od czasu do czasu (może nawet częściej) popala papierosy, stwierdziłam, że fajka to "mniejsze zło". Ot, popali sobie dla "smaku" (nawiasem mówiąc-co w paleniu może być smacznego
) raz na tydzień i spokój. Praktyka okazała się dużo bardziej okrutna-kolekcja fajek rośnie
, tytoniów również, a zamiast razu w tygodniu, jest palenie około dwóch, trzech fajek dziennie...
. Mąż na moje protesty wytacza argument, że palenie fajki jest dużo mniej szkodliwe od palenia papierosów, rak płuc mu na pewno z tego powodu nie grozi, "najwyżej"
rak języka , czy inne takie...
Szukałam informacji na ten temat, są raczej skąpe. Wszędzie jest mowa o papierosach, ale to wie każdy. Natomiast kwestia fajki jest jakby zaniedbana. czy rzeczywiście palenie tytoniu fajkowego jest takie obojętne dla zdrowia? Chciałabym postraszyć troszkę męża i wytoczyć coś z "grubej rury", ale za bardzo nie mam co. Dodam, iż mąż jest sporym facetem (95-100 kg, przy wzroście 172) więc jest raczej otyły, i posiada pięknie wyhodowany "mięsień piwny". Jest w wieku ryzyka, w lutym przyszłego roku obchodzi czterdzieste urodziny.
Może ktoś z Was posiada jakieś informacje na temat szkodliwości palenia fajki, albo jakieś doświadczenia...Czy rak płuc (i inne) w przypadku fajczarza to faktycznie mało prawdopodobne schorzenie?